Kiedy Gary Lineker ogłosił swoje odejście z BBC, piłkarski świat zadrżał. Nie z powodu sensacji – bo przecież nie o sensację tu chodzi – ale z tego cichego, brytyjskiego wzruszenia. Z tego samego, z jakim wspomina się Beatlesów, Churchilla czy śmierć księżnej Diany. Bo Lineker to nie tylko komentator, to nie tylko były piłkarz. To instytucja. To symbol. To facet, który przez dekady był twarzą futbolowej Anglii – tej z klasą, z ironią, z inteligencją. Tej, która pachnie murawą, ale i wieczorną herbatą z BBC One.
Zacznijmy od początku. Gary Winston Lineker – nie mylić z żadnym hollywoodzkim bożyszczem – to nieprzeciętny napastnik, który w latach 80. i 90. zakładał koszulki Evertonu, Leicester, Tottenhamu i – uwaga – Barcelony. I to właśnie tam, w Katalonii, został uznany za jednego z najlepszych zagranicznych snajperów epoki. W sezonie 1986/87 wbił 21 bramek w La Lidze. A w meczu z Realem – hat-trick. Kibice na Camp Nou długo nie widzieli czegoś takiego, dopóki nie pojawił się… Lewandowski. I tu ciekawostka: Linekera i Lewego łączy coś więcej niż tylko liczby. Łączy ich styl. Duma. Kliniczna precyzja. Bramka nie dla poklasku, ale dla drużyny.
A przecież Lineker to również kapitan reprezentacji Anglii. Gość, który na mundialu w 1986 wbił Polsce trzy bramki, zostawiając Janusza Jojkę (albo chyba raczej Józefa Młynarczyka – w tym szoku łatwo się pomylić) w stanie niemalże przedzawałowym. To on zdobył Złotego Buta mistrzostw świata. 80 meczów dla kraju, 48 bramek – i ani jednej żółtej kartki. W czasach, kiedy obrońcy rąbali po kostkach jak drwale w lesie.
Ale to nie boisko uczyniło go legendą nieśmiertelną. Tym była jego rola w Match of the Day – kultowym programie BBC, który przez dziesięciolecia był dla Anglików jak Teleranek, Szkło kontaktowe i Cafe Futbol razem wzięte. Lineker prowadził go z humorem, elegancją, ale i ostrym językiem, kiedy trzeba. W erze memów i clickbaitów on był latarnią spokoju i klarowności. Nosił garnitur, ale i przemycał ciętą ironię. Przemawiał do mas, ale nie schlebiał im.
Jego angielszczyzna? Cudowna. Płynna jak whisky z Highlands. Z akcentem, który sprawia, że nawet „VAR is a joke” brzmi jak cytat z Szekspira.
Komentował finały Ligi Mistrzów. Prowadził transmisje z mundiali – od USA ’94 po Rosję 2018. I Katar Potrafił opowiedzieć o piłce tak, że słuchał go zarówno pan spod budki z kebabem, jak i profesor lingwistyki z Oksfordu. W tym właśnie był największy. W tej demokratyzacji futbolu. W tej miękkości głosu, która koiła porażki i wynosiła zwycięstwa do rangi epopei.
Gary Lineker odchodzi z BBC, ale nie z futbolu. Bo tacy jak on – nie odchodzą. Oni po prostu przestają być na wizji. Ale dalej są w głowach. W cytatach. W stylu, którego brakuje. W kontraście do plastikowych komentatorów i krzyczących influencerów.
Dziękujemy, Gary. Za gole. Za słowa. Za klasę.
I za to, że – jak mawiał śp. Paweł Zarzeczny – „byłeś nie tylko golem, ale i gentelmanem tego sportu”.
Komentarze do wpisu (0)