Autor: Andrzej Smoleń
Przestroga zawarta w zakończeniu poprzedniej części nie została rzucona bezmyślnie na wiatr. Języki nie są wieczne i historia dostarcza nam wielu, potwierdzających to stwierdzenie dowodów. Duża część języków przepadła, gdy wymierały ludy, które się nimi posługiwały. To zagrożenie, w odpowiedniej skali czasowej dotyczy i nas, ale obecnie groźniejsze jest rugowanie języka przez silniejszą kulturę. Ta część świata, w której położone jest państwo polskie, zapewnia wystarczającą ilość przykładów, które mogą być dla nas ostrzeżeniem.
Północno-wschodnia część naszego kraju, to w pewnej części historyczne Prusy, podzielone pomiędzy Polskę i Rosję po II wojnie światowej. Prusacy, ci „prawdziwi”, w średniowieczu przez długi czas opierali się chrystianizacji swoich ziem, czego szczególnym przykładem była nieudana misja św. Wojciecha. To, co nie udało się dokonać w pokojowy sposób czeskiemu biskupowi, a później patronowi Polski, siłą wymusił zakon krzyżacki – ogniem i mieczem podporządkowując tereny Prus Rzymowi. Napór niemieckiej kultury wzdłuż Bałtyku sprawił, że cywilizacyjnie słabsze ludy zatracały fundamenty swojej tożsamości. Język pruski został zastąpiony niemieckim, a same Prusy po wielu latach, już jako samodzielny organizm państwowy, stały się siłą napędową zjednoczenia Niemiec. Podobnie sprawa miała się z Jaćwingami, plemieniem bałtyckim sąsiadującymi z Prusami, i ze Słowianami, również posiadającymi odrębny język. Tutaj także napór sąsiedniego, silniejszego organizmu państwowego powodował stopniową erozję tożsamości i języka.
Nie zawsze jednak zanik języka musiał wiązać się jedynie z przemocą i zaborem. O ile upadek Prusów i Jaćwingów dokonywał się w czasach piastowskich, tak za Jagiellonów i za wolnych elekcji, następowała stopniowa, pokojowa polonizacja Litwy. Korona zaniosła na Litwę organizację państwa i życia społecznego na wzór zachodni, ale w konsekwencji sprawiając, że elity Wielkiego Księstwa ciążyły ku kulturze polskiej. Po wielu pokoleniach, potomkowie zarówno wielkich litewskich rodów, jak i pomniejsza szlachta, stali się gorącymi patriotami polskimi, czego nie zniszczyły nawet lata zaborów. Litwa biła się w powstaniach, litewska szlachta traciła dorobek pokoleń i ginęła na Syberii dla sprawy Rzeczpospolitej. Litwini zresztą nie byli wyjątkiem, tak samo polonizowały się elity białoruskie i ukraińskie. Najlepszym przykładem jest tu ród Wiśniowieckich, Rusinów z krwi i kości. Kniaź Jeremi, znany z „Ogniem i mieczem”, potężny magnat kresowy przeszedł nawet z prawosławia na katolicyzm, by podkreślić gdzie mu bliżej kulturowo. I co ciekawe, w wyniku wolnej elekcji to etniczni Rusini (mowa tu o synu Jeremiego – Michale Korybucie) pierwsi doczekali się króla na polskim tronie, jeszcze przed koroniarzami. Wskazuje to tylko jak ciekawie nici plecione przez możnych trzech narodów, plątały się w wielki węzeł kulturowy i tożsamościowy.
Języki narodowe kresów Rzeczpospolitej zostały jednak wyparte z życia publicznego, obowiązywał w nim język polski i łacina. Gdy po wielu latach państwa te pojawiły się na mapach świata, musiały zarysować swoją tożsamość i znalazły ją, wraz z językiem w chłopskich chatach. Litewska, białoruska i ukraińska wieś były jedynymi miejscami, gdzie przetrwały języki narodowe. To na tym fundamencie musiano się oprzeć, tworząc je niejako od nowa, bo przecież nie było zachowanej literatury, poezji, traktatów politycznych i filozoficznych. Przetrwał za to język żywy, ludowe pieśni, czy modlitwy. Z języka litewskiego zresztą usuwano wielkie nagromadzenie polskich (lub od polskiego pochodzących) słów, zastępując je rodzimymi. To pokazuje, jak daleko zaszedł proces osłabiania się języka litewskiego. Przetrwał, udało się go skutecznie reanimować, nie został z niego jedynie zbiór kilku tysięcy słów (jak to stało się w przypadku języka pruskiego), dziś jest językiem, którym posługuje się kilka milionów ludzi. Ale jest to przykład wyraźnie wykazujący, że wpływowa kultura, niesie ze sobą napór na wiele dziedzin ludzkiego życia, stopniowo zmienia rzeczywistość, przekształcając ludzi i ich zachowania.
Dzisiejszy wpływ kultury anglojęzycznej, który nie wynika z podboju, lub scalenia się państw, ale z globalizacji, kroczy tymi samymi, udeptanymi ścieżkami. Dzieła kultury, również te w wersji pop, to tylko piana na grzebiecie fali podmywającej brzeg. Książki, filmy, czy muzyka siłą rzeczy niesie ze sobą szerszy przekaz, rozumienie świata, czy normy postępowania. To wnika w odbiorcę, czasami niedostrzegalnym, ale jednak ciągłym nurtem. Spotkać przecież można ludzi, którzy wyroki polskich sądów interpretują niczym orzecznictwo anglosaskie, opierające się na zasadzie precedensu. Łatwość, z jaką zwracamy się do siebie na „ty”, też może być wynikiem adoptowania zasad wykształconych przez społeczeństwo odrzucające formalizmy. To wszystko przenika również do języka, szczególnie jeżeli język wpływowej kultury obsługuje cały aparat pojęciowy nowych technologii, nauki i pracy. To ogólne uwagi, które dotyczą w równej mierze Polaków na emigracji, jak i tych w kraju. A dla nas, emigracji, język jest czymś zauważalnie ważniejszym, gdyż pozwala na budowę tożsamości.
Andrzej Smoleń – autor felietonów i krótkich artykułów historycznych, które nieregularnie ukazywały się w kilku punktach „emigracyjnego” internetu od 2019 roku. Twórca bloga emigraniada.com, który w 2023 przekształcił się w portal publicystyczno-kulturalny.
Felieton pierwotnie ukazał się na stronie Emigraniada.
Komentarze do wpisu (0)