W Wielkiej Brytanii temat był otwarty od kilku dobrych tygodni. Premier Zjednoczonego Królestwa stwierdził, że wybory do brytyjskiego parlamentu odbędą się w drugiej połowie tego roku. I słowa dotrzymał. Brytyjczycy do urn pójdą 4 lipca. Dziś rano przesłuchałem kilku opinii tutejszych dziennikarzy i w znacznej większości z nich odczytać można nutę zaskoczenia, że Rishi Sunak zdecydował się na taki krok tak wcześnie. Spekulowano wszak na lewo i prawo, że wybory się odbędą, ale że będzie to miało miejsce jesienią, gdy wakacyjne uśmiechy znikną z twarz poddanych króla Karola. Obok zdziwienia pojawia się wszak i nuta podziwu dla premiera, za jego ryzykowną decyzję. Że skoro Partia Konserwatywna jest daleko za Partią Pracy w sondażach cudu nie będzie i Torysi mogą pożegnać się z ławami rządowymi.
Jednak liczby mówią same za siebie. Poziom inflacji zapikował w dół i jest najniższy od trzech lat zbliżając się do celu angielskiego Banku Centralnego. Produkt Krajowy Brutto poszybował w górę i wszystko wskazuje na to, że ciało decydujące obniży w końcu stopy procentowe kredytów i to jeszcze przed datą najbliższych wyborów. Najniższa krajowa też poszybowała nieco do góry, więc społeczeństwo ma się z czego cieszyć. A że drożej wszędzie, to już inna para kaloszy.
Nie to, że chciałbym wystąpić przed szereg i już teraz odtrąbić wyniki, ale pomimo zwycięstwa w niedawnych wyborach do lokalnego samorządu Partia Pracy musi się mieć na baczności i jeszcze sporo natrudzić, by przybyć pierwsza w tym najważniejszym dla niej sprawdzianie wiarygodności. Zaczną się objazdy po kraju, spotkania i…obietnice, których jak wiemy z polskiego choćby podwórka, nie zawsze się dotrzymuje.
Wyścig wyścigiem. A ja i tak mam swojego konia, na którego postawię. Jak zawsze odkąd mam możliwość brać udział w tutejszych wyborach. to tyle ode mnie…
ar.t
Komentarze do wpisu (0)