To, że nie piszę nie oznacza, że nie patrzę. Patrzę i dochodzę do konkluzji, iż bieżący rok może znacznie przetasować świat, który znamy. Odbyte już wybory do Euro-Parlamentu, odbywające się wybory parlamentarne we Francji oraz te jutrzejsze w Wielkiej Brytanii nie powinny pozostawiać złudzeń, że to, co jest zmieni się diametralnie. Wisienką na torcie w nadchodzących zmianach będą wybory za oceanem, których co prawda wynik trudno przewidzieć (jak większości) ale gdy, jeśli wygra je były prezydent, wtedy polityka światowa nabierze nowego tempa. Już dziś wiadomo, na jakich europejskich filarach oparłaby się nowa polityka Stanów (Węgry, Rosja) a cała europejsko-demokratyczna wierchuszka zacząć musiałaby się na prędce zastanawiać, co uczynić, by poradzić sobie bez współudziału Wielkiego (choć już coraz mniejszego) Brata. Zresztą należy zadać sobie pytanie, czy siły prawicowo-nacjonalistyczne, które depczą po piętach w każdych kolejnych narodowych wyborach (bądź niszcząc istniejące dotychczas rozłożenie sił lewicowo-liberalnych) pozwoliłyby na międzynarodową współpracę w dotychczasowym kształcie? Zamykanie się państwowych granic nie tak dawno już przerabialiśmy (przy okazji covidowej dżumy, o której już nikt nie pamięta). Teraz nacjonalizm jeszcze dobitniej wysuwa się na maszty flag narodowych, które łopoczą z coraz mniejszą persfazją na brukselskim placu przed Parlamentem Europejskim.
to tyle ode mnie…
ar.t
Komentarze do wpisu (0)