Świat wciąż dozbraja Ukrainę w nadziei na szybkie zakończenie konfliktu, który trwa już 501 dni. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż Stany Zjednoczone przy sprzeciwie swych natowskich sojuszników poślą na front pociski kasetowe, które w większości krajów są zabronione ze względu na pole rażenia, w którym mogą zginąć Bogu ducha winne osoby nie noszące munduru. Wszystko zaczęło się w 2008 roku, kiedy to 120 państw (bez Stanów Zjednoczonych i Ukrainy) podpisało konwencję zabraniającą użycia amunicji kasetowej, która może być wystrzeliwana z dział i wyrzutni rakietowych. W środku jednego pocisku jest kilkaset mniejszych, które niczym sztuczne ognie rozlatują się bez ładu i składu w cztery strony świata. W przeciwieństwie do sztucznych ogni zasięg tych pocisków jest znacznie większy. A więc zazgrzytało na wspólnym froncie pomocy walczącej Ukrainie, której prezydent bez wahania pociski te przyjmie, byle zwalczyć śmiertelnego wroga. A amerykańscy sojusznicy przełkną pigułkę goryczy i wybaczą sojusznikowi, od którego wszystko zależy.
Znów zrobiło się głośno o niegdysiejszym “bohaterze” Brytyjczyków. Nigel Farage – ongiś pierwszy zwolennik Brexitu poskarżył się publicznie, iż prywatny bank Coutts zamnknął jego konto. Jak twierdzi sam zainteresowany nastąpiło to z powodów politycznych, ale prawda jest zupełnie inna. I nie po raz pierwszy były europoseł mija się z prawdą, gdyż bank Coutts, który jest częścią NatWestu to bank niezwykły, gdyż pozwala mieć tam konta wszystkim tym, którzy gromadzą na nich nie mniej niż 3 miliony funtów swych oszczędności. I jak twierdzą pracownicy banku Panu Faragowi nie udało się utrzymać w ryzach swych pieniędzy i decyzja podjęta została tylko i wyłącznie na podstawie reguł gry, które sam były lider nieistniejącego już UKiP-u zaakceptował. Byłemu członkowi Parlamentu Europejskiego przez kolejnych pięć kadencji (aż do roku 2019, kiedy Wielka Brytania oficjalnie opuściła struktury unijne) najwyraźniej znudziło się bycie szarą eminencją politycznego świecznika i zatęsknił za splendorem, którego płomień nad jego głową dawno już wygasł.
Polski rząd nie poddaje się w sprawie przyjmowania imigrantów, którzy pukają do państw-członków Unii Europejskiej. Ogłoszone przez Zjednoczoną Pawicę referendum w sprawie relokacji nowo przybyłych ma odbyć się w dniu jesiennych wyborów parlamentarnych. Mateusz Morawiecki zdecydował się jednak zaprosić na spotkanie w tej sprawie przedstawicieli wszystkich sił politycznych polskiego Parlamentu, by móc…no właśnie, by móc co? Oficjalnie ustalić wspólną linię działania I porozumieć się w tej sprawie ponad podziałami. Nieoficjalnie zaś wszystko to jest przedwyborczą zagrywką, by pokazać się ze strony tego, który ma siłę, by jednoczyć. Przez lata zaś ustami polskiego rządu Prawo i Sprawiedliwość wszczynało waśnie i spory ze wszystkimi, którzy mieli inne zdanie. To taka przywara polskiego światka polityki, bo druga strona też grała temu w sukurs. Trzeba jednak mieć na uwadze, iż odmowa przyjęcia ustalonej przez Unię Europejską liczby migrantów będzie kosztować Polskę 22 tysiące euro za głowę
to tyle ode mnie…
Komentarze do wpisu (0)