Zachodni świat zajmując się samym sobą zapomina o istnieniu Korei Północnej. Tam bieda wszędzie piszczy a zbrojenia idą pełną parą. W tamtejszych rejonach naszego globu aż trzęsie się od wystrzeliwanych rakiet krótkiego i dalekiego zasięgu. W tym roku takich prób przez reżim północnokoreański przeprowadzonych było dziesiątki, w tym próba z rakietą międzykontynentalną, która na wypadek zakusów Kim Dzong Una mogłaby spokojnie dotrzeć do wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
Spece od wojskowości biją na alarm twierdząc, iż w niedługim czasie Korea Północna może stać się liczącym graczem na arenie arsenału nuklearnego (obok Stanów Zjednoczonych, Rosji, Wielkiej Brytanii, Francji, Indii, Pakistanu oraz Chin). Tym bardziej niepokoi fakt, iż Korea Północna nie podpisała traktatu o nie rozprzestrzenianiu broni jądrowej i co rusz “podgryza” granice swojego południowego sąsiada wystawiając ją (Koreę Południową) i jej sojuszników na próby cierpliwości.
A może więc najwięksi włodarze tego świata zamiast uścisków dłoni i uśmiechów przed kamerami mogliby na poważnie podjąć rozmowy i zastanowić się nad bezpieczeństwem nas wszystkich (w mijającym właśnie tygodniu brytyjski Premier Rishi Sunak podważył bilateralne stosunki Zjednoczonego Królestwa z ludowymi Chinami)?
W Wielkiej Brytanii zaś królewski dwór znów musi srogo tłumaczyć się z oskarżeń o rasizm i nietolerancje. A wszystko to za sprawą Lady Susan Hussey, która przed spotkaniem działaczy organizacji pozarządowych w Backingham Palace, z maniakalnym uporem chciała dowiedzieć się o pochodzenie urodzonej w Wielkiej Brytanii a mającej swe korzenie w Afryce Ngozi Fulani – założycielki organizacji pozarządowej Sistah Space – organizacji zajmującej się przemocą domową.
Lady Susan Hussey, długoletnia współpracownica Królowej Elżbiety II (doradzała na królewskim dworze od 1960 roku) mimo tego, iż jest matką brytyjskiego następcy tronu Williama zrezygnowała ze swej posługi. Mimo tego na dworze królewskim długo jeszcze unosić się będzie zapach nietolerancji wobec inności rasowej i kulturowej.
Tymczasem Polska dziwnymi prawami się rządzi. Nałożony na mieszkankę Białegostoku mandat za rzekomą “kradzież” jedzenia ze śmietnika uchylony został przez tamtejszy Sąd Rejonowy.
W uzasadnieniu decyzji podano, iż żywność, która została zabrana była niezdatna do spożycia a sam śmietnik był wolnostojący i w przestrzeni publicznej (choć należał do jednego z tamtejszych sklepów).
Choć w polskim prawie nie ma pojęcia “kradzieży ze śmietnika”, a tym samym wykroczenia nie dokonano, to jest mnóstwo innych kwadratur koła, które powinny z przepisów zniknąć. Ale to już opowieść na inną historię.
to tyle ode mnie…
Komentarze do wpisu (0)